BilajBilaj to miejsce, w którym jestem codziennie moimi myślami, ze wspomnieniami, zdjęciami czy filmami. Mimo, że minął już prawie miesiąc od mojego wyjazdu stamtąd,  ciągle brakuje mi tego miejsca, gdzie czas płynie w zupełnie innym rytmie niż tutaj w Polsce. I mam nadzieję, że wrócę tam za rok.

Najważniejszą rzeczą jest, by jadąc na misje nie bać się nowego miejsca, ludzi, których spotkamy na drodze, czy pracy, która na nas czeka. Pamiętam, że kiedy wyjeżdżałam z mojego domu w trzydniową podróż, odczuwałam spokój, jak nigdy wcześniej, gdy jechałam gdzieś daleko. Czasami miałam wielką ochotę się denerwować, czuć niepokój, niepewność, zadawać sobie setki pytań. Byłam nawet na siebie zła, że niczego takiego nie czułam, tylko ten spokój i poczucie bezpieczeństwa. Wtedy zrozumiałam, że w tej podróży nie jestem sama i że Ktoś prowadzi mnie do Bilaj.

BilajKażdy dzień w Bilaj można podzielić na trzy równorzędne części. Pierwsza to praca na rzecz parafii. Codziennie przed południem porządkowaliśmy teren wokół kościoła i domu, bieliliśmy płot, grabiliśmy liście, karczowaliśmy krzaki. Sama praca nie była ciężka, jedyne co nam doskwierało to wysoka temperatura i prażące słońce. Dlatego konieczne były nakrycia głowy i duża ilość wody.

Po sjeście natomiast wyjeżdżaliśmy na placówki – do Bubq- gdzie wolontariusze zostawali w domu jednej z rodzin i do Malkuca – tutaj druga z grup wysiadała i po półgodzinnej wspinaczce na wzgórze spotykała się z dziećmi pod szkołą. Tutaj uczyliśmy dzieci polskich zabaw, graliśmy z nimi w te ogólnie znane, jak siatkówka czy piłka nożna, układaliśmy puzzle, prowadziliśmy różne zajęcia plastyczne; malowaliśmy, rysowaliśmy wyklejaliśmy. Na początku baliśmy się, czy uda nam się porozumieć z dziećmi. Po albańsku znaliśmy zaledwie kilka słów. Ale okazało się, że nie było z tym problemu. Albańsko-polsko-angielsko-hiszpańsko-włosko-manualny- tak najprościej można określić język, w którym dogadywaliśmy się. A czego nie mogliśmy sobie wytłumaczyć, pokazywaliśmy sobie w słowniku. Oczywiście po kilku spotkaniach z dziećmi nasze słownictwo albańskie znacznie się powiększyło i ku naszej radości, dzieci nauczyły się także mnóstwa polskich zwrotów. Najfajniejsze było to, że nie tylko dzieci szukały z nami kontaktu, ale także dorośli, ich rodzice, próbowali z nami porozmawiać, dowiedzieć się czegoś o nas i o naszym kraju.

Druga grupa prac to praca dla wspólnoty. Byliśmy podzieleni na trzy grupy porządkowe, których zakres obowiązków zmieniał się codziennie. Jednego dnia przygotowywaliśmy posiłki i kombinowaliśmy, co zrobić na obiad. Następnego dnia zmywaliśmy po śniadaniu, obiedzie i kolacji. A kolejnego, wieczorem, sprzątaliśmy schody, kuchnię i salon. Poza tym każdy miał swoją funkcję, którą zajmował się przez cały pobyt – Karolina była dzwonnikiem i każdego dnia obwieszczała nam dźwiękiem dzwonka początek dnia czy czas posiłków, Paulina pilnowała, by Szaza miała pełną miskę i świeżą wodę, Monika wyrzucała śmieci.

BIlajTrzecią grupą „prac”, którą wykonywaliśmy codziennie, stanowiły wysiłki w celu pogłębienia naszej więzi z Bogiem. Każdy dzień zaczynaliśmy i kończyliśmy modlitwą, uczestniczyliśmy we Mszy świętej, medytowaliśmy Słowo Boże. Rozmawialiśmy o Bogu i uczyliśmy się go dostrzegać w naszym życiu, w prostych sprawach. Poza tym uczestniczyliśmy też w obchodach setnej rocznicy urodzin Matki Teresy z Kalkuty oraz wyjeżdżaliśmy do sanktuarium w Lacu.

Mój pobyt w Bilaj zmienił moje życie i mój sposób postrzegania świata. Jechałam tam z myślą, że chcę dać trochę siebie innym, tymczasem tak naprawdę sama najwięcej od nich otrzymałam. To ja chciałam pomagać, a najistotniejsze jest to, że sama doświadczyłam wiele pomocy, której potrzebowałam.

Agata Chwedoruk, Biała Podlaska

{backbutton}

Zobacz inne świadectwa

Albania: Świadectwo wolontariuszki Agaty Chwedoruk