Massajska rodzina z Mandery ofiarowała z okazji wizytacji naszemu księdzu Generałowi dorosłą kozę. Trzymano ją przyduszoną do ziemi  z przyłożonym do gardła nożem i wypowiadano odpowiednie zaklęcia oraz życzenia. Bardzo uroczyście też próbowano podać ks. Generałowi tradycyjny napój massajski – krew cielęcą zmieszaną z krowim mlekiem. Ks. Generał nie dał się nakłonić do wypicia „masajskiego szlachetnego napoju”,  wymawiając się chwilową niedyspozycja żołądkową.

Ks. Józef  Przybyło, proboszcz w Manderze, zgodził się uczyć katechizmu jednego chłopca z masajskiej rodziny. Ks. Józef twierdzi, że Justyn – takie nosi imię masajski katechumen –  ma większą wiedzę z katechizmu niż niejeden katechista. Jego największym pragnieniem jest zamieszkać w Namiungo, w naszym domu formacyjnym, bo,  jak sądzi tam, czeka na niego odpowiednia praca, będzie doglądał stada krów. Jednakże  przełożeni z Namiungo twierdzą, że przyjęcie tego massajskiego kandydata byłoby proszeniem się  kłopotu, gdyż jak wiadomo Masajowie kradną krowy od hodowców z innych szczepów. Są oni  bowiem  przekonani, że to sam Pan Bóg dał  tylko im  pozwolenie na hodowlę bydła. A trzeba wiedzieć, że nieopodal Namiungo we wiosce Majimaji  założono prymitywne więzienie. Głównym zajęciem odbywających tam karę jest opieka, wypas i troska  o powierzone im stado krów. A że więźniów jest tam spora liczba, Masaj miałby sporo okazji do wyegzekwowania „ owego Bożego prawa” , a my sporo kłopotów z władzami tego więzienia.

Po bardzo obfitych deszczach węże i skorpiony są bardziej aktywne i częściej spotykane niż w porze suchej. Dwóch naszych współbraci miało bliski i bolesny kontakt ze skorpionami. Ks. Franciszek  mówi, że go skorpion ukłuł , ale bliższych szczegółów tym razem nie znam. Br. Henryk nosił przez dwa dni „czarny kamień” na swym  palcu ranionym przez skorpiona.

Ks. Franciszek dołożył jeszcze jeden pomysł do już istniejących projektów hodowli kóz, baranów i polnych myszy. W ostatnim czasie  wybrał się na ryby nad rzekę Ruvuma, a wraz z nim pojechał ks. Biskup. Franek zajął się łowieniem ryb, a ks. Biskup ich przyrządzaniem. Współbracia z Masasi też mieli z tej wyprawy pożytek, ponieważ ks. Biskup przywiózł trochę ryb na kolację. Była to jedna z najdłuższych kolacji, gdyż jej uczestnicy próbowali znaleźć, choć odrobinkę smacznego mięsa na tych malutkich rybkach. Boję się, że następnym razem, gdy pojadą nad Ruvumę, mogą złowić krokodyla, byleby tylko krokodyl  nie dorwał ich pierwszy.

/-/ Ks. Mieczysław Kijaczek SDS