Dwa miesiące temu brat Wincent Mrope spotkał 8 lwów na drodze, kiedy jechał ciężarówką z Tundro do Masami. Widział je w okolicach Likokony.

Kilka tygodni temu dotarła do nas wiadomość o lwach w Lupaso i Liwale, które atakują nie tylko bydło, ale i ludzi. W ostatnim  czasie lew przechadzał się po okolicznych wioskach  niedaleko Masami, ale też  był widziany w samym mieście. Ten sam lew był też dwa razy tuż za płotem okalającym nasz dom w Masami. Chciał  napić się wody, która sączy się z niewielkiego źródełka. Zawodowy myśliwy mówił, że ten lew zabił dwie kobiety i kilka cieląt. Miejscowi ludzie są bardzo przerażeni i opowiadają różne historyjki, o tym dziwnym lwie czasem połączone z porcją czarów. Jedna z nich mówi, że gdy myśliwi go śledzą, jego lwie ślady nagle zmieniają się w ślady człowieka.  Prawda zaś jest taka, że wysokie o tym czasie trawy stwarzają lwu dobry kamuflaż i doskonałą ochronę, a przy tym bardzo łatwo jest o pomieszanie się różnych śladów. Lew też nigdy nie wróci, by dokończyć uczty z ofiary upolowanej poprzedniego dnia, ale lubuje się w świeżym pożywieniu.

Wąż dostał się do pompy wodnej w parafii Nachingweya i spowodował zniszczenie silnika napędzającego tę pompę. Zielona mamba  z drzewka orzeszka nerkowca weszła do silnika betoniarki w Namiungo. Wąż ten uciekł dopiero wtedy, gdy zaczęto miejsce jego nowego pobytu spryskiwać naftą.

Ks. Eugeniusz Reśliński został ukłuty przez skorpiona, gdy wkładał półbuty, których przez kilka dni nie używał. Drugi o wiele większy czaił się przy jego drzwiach i usiłował się dostać do środka, ale nie mógł z prostego powodu: był trochę większy od szczeliny, przez która chciał wejść. I z pewnością nie chciał się dostać do środka na duchową rozmowę z Magistrem nowicjatu.

W czasie spotkania konsulty misyjnej odbywającego się w altance naszego domu w Masasi zielony drzewny wąż  bardzo przestraszył br. Donalda. Po tej wizycie spotkanie stało się jeszcze bardziej emocjonujące

 /-/ ks. Mieczysław Kijaczek