[tab]
[tab_item title=”OPIS”]
Na palecie miejsc proponowanych wolontariuszom Wolontariatu Misyjnego SALVATOR, już drugi rok z rzędu, znajduje się ukraiński Charków, gdzie w nieopisanej nędzy żyją tysiące bezdomnych. To ludzie bez perspektyw, bez wiary w siebie, w czyjąkolwiek miłość. Codzienny kubek ciepłej strawy (czasem jedyny) zapewnia im międzynarodowa organizacja De Paul, która wywodzi się ze zgromadzenia Misjonarzy Św. Wincentego a Paulo. Współpraca, do której WMS został zaproszony daje młodym tam wyjeżdżającym okazję uczenia się samarytańskiej posługi wobec tych najuboższych z ubogich i umiłowania w nich Chrystusa, niezmiennie powtarzającego: „Byłem głodny, a daliście Mi jeść” (Mt 25,35).
W minione wakacje do Charkowa udało się pięcioro wolontariuszy. Kasia przebywała tam przez dwa miesiące, Monika z Michałem posługiwali w lipcu, zaś Dorota z Olą – w sierpniu.
[/tab_item]
[tab_item title=”ŚWIADCETWO”]
„Im więcej kto opuszczony, z tym większą miłością służyć mu trzeba, bo samego Pana Jezusa zbolałego w osobie tego ubogiego ratujemy” (św. Brat Albert).
Czy zetknięcie się z ludzką biedą i bezdomnością potrafi zmieniać serce człowieka? Czy człowiek, często odarty z godności, stojący w długiej kolejce po kubek zupy, może w naszym życiu coś zmienić? A czy my – wolontariusze misyjni – możemy coś wprowadzić do życia tych ludzi, którzy z opuszczoną głową wyciągają rękę po kawałek chleba?
Po tygodniu spędzonym w Charkowie z ludźmi ulicy myślałam, że to, co robię, ma niewielkie znaczenie. Początkowo czułam bariery językowe, szczególnie wtedy, gdy ktoś próbował opowiedzieć mi coś o sobie. Nie do końca rozumiałam, nie potrafiłam też nic doradzić. Dziś dziękuję za to Bogu, ponieważ z perspektywy minionego czasu widzę, iż była to szkoła pokory. Trzeba było uświadomić sobie, że to Pan Bóg przeze mnie działa, nawet wtedy i szczególnie wtedy, gdy uśmiechając się podaję biednemu kawałek chleba mówiąc nieudolnie: priadna apetita (smacznego).
Wśród ludzi bezdomnych poznaliśmy również takich, którzy przepełnieni wdzięcznością radowali się wszystkim. Było nam miło, gdy po skończonym posiłku ktoś podchodził do nas, by dowiedzieć się, skąd przyjechaliśmy (często dziwiąc się, że nie jesteśmy tu dla pieniędzy). Bezdomni stawali czasem na środku placu, gdzie wydawany był posiłek, i dziękowali głośno Bogu za Jego dobroć, za drugiego człowieka i za strawę. Z czasem zaczęliśmy zapamiętywać swoje imiona, próbowaliśmy się jakoś dogadać… przestaliśmy być obcymi. Było to pierwszym krokiem do zawiązania relacji.
W ośrodku organizacji „De Paul” mieliśmy również możliwość uczestniczyć w zajęciach z dzieciakami chorymi na autyzm. Niesamowite doświadczenie, nie do opisania. Spędzaliśmy czas z młodzieżą ulicy oraz z dziećmi, które pochodzą z rodzin kryzysowych. Wszystko to można określić jako niesłychanie radosny miesiąc, zaskakujący, trochę wymagający, ale spędzony z mnóstwem wspaniałych ludzi, którzy przyjmowali nas z otwartym sercem i dawali z siebie wszystko. Cóż mogliśmy zrobić, jeśli nie to samo dla nich? Dla mnie osobiście trudnym, ale ważnym i owocnym, był czas spędzony w domu dla samotnych matek. Te kobiety, a właściwie młode dziewczyny, dostawały się tam z ulicy. Często były zabierane przez siostrę Renatę ze szpitala, w którym inni wspominali jej o trudnym życiu dziewcząt. Podstawowym naszym zadaniem w tym domu było pokazanie dziewczynom, że da się normalnie żyć, pracować, sprzątać, gotować. Z pozoru wszystko wydaje się tam w porządku. Atmosfera jest wspaniała: dużo śmiechu, zabaw z dziećmi, wspólnego czasu spędzonego w ogrodzie czy w kuchni (ciasta nigdy dosyć). Jednak po pewnym czasie trudnym staje się oglądanie obojętności matek wobec swych dzieci oraz bólu, łez i rozczarowania często zaniedbanych maluchów. Nieraz serce rwało się nam na strzępy, nic jednak nie mogliśmy zrobić. W zasięgu naszych możliwości było dawanie z siebie wszystkiego, do czego uzdolnił nas Bóg oraz ufność, że On to ogarnie. Wbrew pozorom zaufanie w takich sytuacjach jest niesamowicie trudne, a bezsilność i niemoc z naszej ludzkiej strony uczy pokory. Wszelkiej pomocy i sił do pracy szukaliśmy na wspólnej modlitwie; tam tę pomoc odnajdywaliśmy. Myślę, że najbardziej w pamięci utkwił mi czas, gdy razem klękaliśmy przed obrazem Pana Jezusa „Ecce Homo” i szczerze oddawaliśmy Jemu wszystko, co było w naszych sercach, wszelkie smutki, trudności i problemy. Dziękowaliśmy Bogu, sobie nawzajem i co ważne – przepraszaliśmy: czy to za swoje humory, czy to za ciężkie słowa w ciągu dnia… pozwoliliśmy na to, żeby Pan Jezus nas prowadził, aby Jego wola się
w nas spełniła.
Co daje bycie z drugim człowiekiem pomimo barier językowych? Jak postawić znak równości pomiędzy sobą a bezdomnym? Jak zobaczyć w biednych i chorych Pana Jezusa Ukrzyżowanego? Ruszajcie w drogę! Spróbujcie to odkryć… ale nie sami.
/-/ Monika Gernot, WMS Kraków
[/tab_item]
[/tab]