„Kościół jest jak witraż. Z zewnątrz wydaje się tylko nic nieznaczącym zestawieniem wielu skrawków kolorowego szkła. Trzeba dopiero wejść do środka i spojrzeć na przenikające przezeń promienie słońca, by odkryć jego prawdziwe piękno” – tak powiedział o nim jeden ze współczesnych teologów, Romano Guardini. Kościół jako założona przez Chrystusa wspólnota wierzących, zmierzających do zbawienia, w której mamy bezpośredni przystęp do Bożych Tajemnic i w sakramentach samego Boga przyjmujemy oraz między sobą możemy utrzymywać więź pomagającą przezwyciężać trudności – jest piękny. Piękny jest on w każdym aspekcie: w swojej boskości, świętości płynącej od samego jego Założyciela – Chrystusa Pana i w jedności, do której wciąż zmierzamy. Piękny jest jednak jednocześnie w swej różnorodności, która przejawia się na wiele sposobów. Piękny całą gamą kolorów, niewiele znaczących z zewnątrz, a stanowiących tak wielkie bogactwo, gdy spojrzymy na nie „od środka”.

Znaczące jest i niepojęte, że od dwu tysięcy lat miliony wierzących, w dziesiątkach krajów na pięciu kontynentach, na różne sposoby wyznawało i wyznaje Chrystusa, różnymi drogami do Niego zdążało i zdąża, a każda z tych dróg jest jedyna i niepowtarzalna, bo wyznaczona przez Boga. Nieopisanym bogactwem jest indywidualna droga każdego człowieka, jak również droga całych wspólnot lokalnych, takich jak: parafie, diecezje, różne społeczności poszczególnych krajów. Warto spróbować zadać sobie trud dostrzeżenia tej różnorodności i potraktowania jej właśnie jako bogactwo, a nie jako niebezpieczeństwo czy też wadę.

Spośród wspomnianych pięciu kontynentów najbardziej oddalonym od Europy jest Australia. Wielu z nas nigdy, choćby raz w życiu, nie jest dane, by ten kontynent odwiedzić, zakosztować kultury i zwyczajów mieszkańców krainy Oz oraz poznać ich samych, a tym samym przyjrzeć się formie, w jakiej się tam realizuje Chrystusowy Kościół. Chciałbym podzielić się moimi – choć niewielkimi zapewne – spostrzeżeniami dotyczącymi codziennego życia Kościoła australijskiego z mojego miesięcznego pobytu w salwatoriańskiej parafii w Pymble (dzielnica Sydney na wschodnim wybrzeżu kontynentu). Być może – jeśli uznamy ich doświadczenia za wartościowe – moglibyśmy spróbować się od nich czegoś nauczyć i choć część z tych praktyk przyjąć i wprowadzić w życie.

Choć katolicy w Australii stanowią zaledwie 25% społeczeństwa, mimo tego Kościół katolicki na tle pozostałych jest największym i bardzo prężnie działającym. W samym Sydney w każdej z ponad stu dzielnic znajduje się parafia i przy większości z nich znajdują się szkoły katolickie. Tak więc wyznawcy Chrystusa, pragnący posyłać swoje dzieci do szkoły katolickiej, nie mają z tym problemu. Ci zaś, którzy te szkoły prowadzą, nauczyciele oraz pozostały personel, to ludzie, którzy poważnie potraktowali zalecenie II Soboru Watykańskiego, by jako wierzący przyczyniali się do odnowy porządku doczesnego tego świata, zgodnie z duchem Ewangelii. Nie boją się i nie wstydzą świadczyć, że są katolikami, po chrześcijańsku żyć i nauczać.

Dokumenty tegoż Soboru podkreślają ogromną rolę osób świeckich w dziele ewangelizacji, w niesieniu Dobrej Nowiny Jezusa Chrystusa. Między innymi Konstytucja Dogmatyczna o Kościele Lumen Gentium w numerze 31 mówi: „Zadaniem ludzi świeckich, z tytułu właściwego im powołania, jest szukanie królestwa Bożego przez zajmowanie się sprawami świeckimi i kierowanie nimi po myśli Bożej. Żyją oni w świecie. […] Tam powołuje ich Bóg, aby pełniąc właściwą sobie misję, kierowani duchem ewangelicznym, jak zaczyn, od wewnątrz niejako przyczyniali się do uświęcania świata, i tak przede wszystkim świadectwem życia, promieniując wiarą, nadzieją i miłością, ukazywali innym Chrystusa”.

Myślę, że właśnie to dawanie świadectwa, przekładanie wiary na życie, na czyn w codzienności, jest pewnym rysem charakterystycznym australijskich chrześcijan. Dla nich wiara oznacza konkret. Są dumni, że mogą nosić miano chrześcijan i zdają sobie sprawę z odpowiedzialności, jaką ten fakt za sobą pociąga. I choć nie stanowią tak przytłaczającej jak w Polsce większości społeczeństwa, to jednak w ich życiu wiara oznacza coś bardzo ważnego, odgrywa ogromną rolę.

Jakże wielkim i miłym było dla mnie zaskoczeniem, gdy uczestnicząc w urodzinowym obiedzie w restauracji, gdy już podano do stołu, zostałem zaproszony do wspólnej, na głos odmawianej modlitwy przed posiłkiem, w kręgu trzymających się za ręce osób. Innym razem, podczas wycieczki w góry z pewnym starszym małżeństwem, po długim spacerze usiedliśmy przy drewnianym stoliku w lesie, aby się posilić, również w tej sytuacji na głos – nieskrępowani obecnością w pobliżu innych osób – odmówiliśmy płynącą z serc, własnymi słowami sformułowaną modlitwę dziękczynną oraz błogosławieństwo posiłku. W obu przypadkach to właśnie ludzie świeccy wyszli z inicjatywą modlitwy. W Polsce – niestety – takie zachowania są chyba jeszcze w dalszym ciągu postrzegane jako dziwne i krępujące. Dlaczego tak jest?

Jeszcze innym, równie miłym doświadczeniem były odbywające się w parafii w różne dni tygodnia, po porannej Mszy Świętej, modlitwy kręgów matek i kręgów ojców! Zdając sobie sprawę z odpowiedzialności oraz trudu wychowania swoich dzieci, pragną oni w sposób konkretny i wymierny zaprosić do tego zadania Pana Boga poprzez regularną, wspólną modlitwę w kościele. W żadnej z polskich parafii nie spotkałem się z czymś podobnym.

Również przed codzienną poranną Eucharystią grupka parafian gromadzi się nieco wcześniej, by wraz z kapłanami odmówić codzienną modlitwę Kościoła – tzw. Liturgię Godzin, powszechnie zwaną Brewiarzem. Modlitwa ta obowiązkowa jest dla duchowieństwa, ale zalecana również i dla pozostałych wiernych. A czyż może być lepsza okazja, by budować wspólną więź jedności pomiędzy duszpasterzami a ich podopiecznymi, niż wspólna za siebie nawzajem, dobrowolna modlitwa?

Niezwykłym bogactwem tamtejszego Kościoła jest również czynny udział osób świeckich w liturgii Mszy Świętej. Zarówno w tygodniu, jak i – szczególnie – w niedziele, biorą oni znaczną część odpowiedzialności za oprawę liturgiczną. Czytania i śpiew psalmu zawsze należy właśnie do świeckich. To właśnie też oni, zwykli parafianie, a nie ministranci, niosą w darze patenę z Hostią oraz ampułki z wodą i winem, a niejednokrotnie również dary swoich serc, w postaci chociażby owoców. Część spośród nich również – należycie przygotowana i wprowadzona w obrzęd – pełni funkcję nadzwyczajnych szafarzy Eucharystii, pomagając kapłanom przy rozdzielaniu Ciała i Krwi Pańskiej oraz niosąc Komunię Świętą do chorych członków swoich rodzin lub sąsiadów (jest to znacznym ułatwieniem ze względu na małą liczbę kapłanów).

Kolejna soborowa zachęta do nowej ewangelizacji, odbywającej się poprzez pracę w małych grupach, również znalazła żywy oddźwięk w tym jakże odległym od Rzymu zakątku świata. Przy wspomnianej salwatoriańskiej parafii, jak i przy innych, działa wiele większych i mniejszych grup o różnym profilu. Są to np. grupy: biblijna, charyzmatyczna, charytatywna, krąg rodzin czy młodzieżowa. Spotykają się regularnie, by w klimacie modlitwy i refleksji nad Słowem Bożym podzielić się ze sobą swoim przeżywaniem wiary na co dzień i problemami, których doświadczają. Ubogacają się i wzajemnie podtrzymują na duchu, przez co dobrze się ze sobą czują i z radością kontynuują te spotkania.

Bardzo ważnym czynnikiem współodpowiedzialności za krzewienie wiary jest również przygotowanie do Sakramentów, np. do Pierwszej Komunii Świętej, które odbywa się w domach rodzinnych, w małych grupkach (ok. 8-9 osób) i prowadzone jest przez kompetentne, dobrze do tego przygotowane osoby świeckie. Dzieci – na miarę możliwości – przychodzą z jednym z rodziców, co ma podwójny wymiar: łatwiej o należytą atmosferę ciszy i skupienia, a dla samych rodziców jest to okazja, by przypomnieć sobie czy wręcz wraz ze swoimi pociechami nauczyć się prawd wiary.

Poprzez te, zapewne nie wszystkie, które mogłem zaobserwować, zwyczaje i aktywności katolicy świeccy w Australii dają dobre świadectwo tego, że poczuli się w pełni współodpowiedzialni za wszystko, co dzieje się w Kościele i z Kościołem. Odkryli we własnym życiu prawdę, że – jak uczy Sobór – są nie tylko przedmiotem, ale i podmiotem aktywności Kościoła, że nie tylko duchowni, ale i oni sami są wspomnianą przez Pana Jezusa „Solą ziemi” oraz „Światłem świata” (por. Mt 5,13.14), że to właśnie oni sami ten Kościół współtworzą, że to ONI SĄ KOŚCIOŁEM.

/-/ Ks. Paweł Fiącek SDS

Światło świata w Australii